środa, 21 stycznia 2015

Korporacjonizm, a nie kapitalizm!

Kapitalizm -  jest systemem ekonomicznym opartym na prywatnej własności, wolnej przedsiębiorczości, wolnym obrocie towarami i usługami oraz wolnej konkurencji pomiędzy podmiotami gospodarczymi. W kapitalizmie można wyróżnić dwie podstawowe klasy społeczne: przedsiębiorcy oraz zatrudniani przez nich pracownicy. Kapitalizm jest jedynym ustrojem gwarantującym wolność i umożliwiającym ludziom racjonalne dbanie o własny interes, ponieważ nie występuje w nim interwencjonizm państwowy.Według przeciwników tego systemu, kapitalizm prowadzi do nierówności społecznych oraz powoduje powstanie monopoli lub oligopoli.

Korporacjonizm - jest to system społeczno-ekonomiczny, zakładający uspołecznienie procesu decyzyjnego. Są do niego włączane korporacje czyli organizacje przymusowo zrzeszające pracowników i pracodawców. Korporacja z reguły powinna prowadzić politykę gospodarczą, zgodną ze sprawiedliwością społeczną , powinna dążyć nie do tego, aby maksymalizować zyski, ale do tego, aby zapewnić dobrobyt całej społeczności. System ten zrywa z tzw. walką klas, ponieważ zarówno pracodawca jak i pracownik są na równym poziomie społecznym. Mocno przestrzegane są zasady etyki, dobra powszechnego i zaspokajania potrzeb ogółu. Podstawowym twierdzeniem takiego systemu jest zgodność co do celów i interesów między pracodawcami a pracownikami. Korporacjonizm może się w części zgadzać z kapitalizmem, gdyż kapitalizm również uznaje własność prywatną, wolność gospodarczą i odpowiedzialność osobistą. System ten jest często ukazywany jako złoty środek między kapitalizmem, a gospodarką centralnie planowaną (socjalizmem).

Jednak czy sama idea korporacjonizmu nie jest błędnie założona? Czy interesy i cele pracowników jak i pracodawców są zgodne? Głównym celem rzecz jasna są pieniądze (w postaci zysków czy też wypłaty). Jednak w interesie pracodawcy leży zatrudnianie jak najbardziej wykwalifikowanych pracowników za jak najmniejsze pieniądze. Zaś pracownikom zależy na tym, aby dostęp do ich zawodu był jak najmniejszy, ponieważ czym mniej przyuczonych osób na rynku tym łatwiej znaleźć dobrą pracę za godziwe wynagrodzenie. 
Jak widzimy na powyższym przykładzie interesy pracodawców i pracowników są ze sobą całkowicie sprzeczne. Zwolennicy korporacjonizmu twierdzą również, że system ten zwiększa konkurencję na rynku. Jest to również absuldalne założenie, ponieważ wydawanie licencji, koncesji czy patentów przez różnego rodzaju organizacje ogranicza konkurencję na nim. Również nieprawdą jest to, że w tym systemie jest rzekomy brak monopoli. Jeśli jakaś firma otrzyma licencję, koncesję lub patent o wiele łatwiej jest jej zbudować monopol, niż w systemie kapitalistycznym, w którym nie występują takie elementy regulacyjne. Trzeba przyznać, że idea korporacjonizmu wyglądała obiecująco, jednak rzeczywistość okazała się zupełnie odmienna.


W jakim systemie obecnie żyjemy?

Nie jest to socjalizm, ponieważ nadal w sporej części gospodarka ma własność prywatną, a nie państwową. W obecnych czasach dużo się mówi o tym, jakim złem jest system kapitalistyczny.
Jednak nie jest to kapitalizm, ponieważ mamy do czynienia z bardzo rozrośniętym interwencjonizmem państwowym, który dodatkowo zwiększają od kilkunastu lat regulacje unijne.
System, który dominuje w większej części świata trzeba zdecydowanie nazwać korporacjonizmem.
Zasady jak i przepisy, które miały chronić wolną konkurencję oraz zapobiegać powstawaniu monopoli i oligopoli w rzeczywistości dały zupełnie odwrotny efekt. Powszechnie stosowany lobbing przez wielkie korporacje pomaga im unikać wielu regulacji i przepisów oraz pozostawia w tyle mniejsze przedsiębiorstwa. Korporacjonizm, niestety okazał się systemem, w którym największe bogactwo oraz władza są skoncentrowane w rękach wielkich korporacji wspieranych przez skorumpowany rząd. W obecnym systemie, podobno kapitalistycznym, dochodzi do tego, że rząd zamiast walczyć z monopolem oraz oligopolem poprzez ustawodawstwo antymonopolowe, robi coś zupełnie odwrotnego czyli wspiera wielkie korporacje. Najlepszym tego przykładem jest z pozoru  prywatna amerykańska korporacja Fannie Mae, która działa "pod parasolem" rządu USA. 
"Zadaniem firmy jest, poprzez pośrednie działania finansowe, zapewnienie Amerykanom dostępnego i taniego kredytu, przez co realizuje rządową strategię obniżania barier w dostępie do mieszkań i domów. Fannie Mae jest jednocześnie jedną z największych firm w USA i na świecie. W rankingu Fortune TOP 500 z roku 2004 uplasowała się na 20. miejscu. Pomimo tego, że Fannie Mae jest drugą co do wielkości (po Citigroup INC.) instytucją finansową w USA, nie przedstawiła ona od końca roku 2004 bilansu zysków i strat, mimo że wymaganie to nakładane jest przez regulacje SEC i standardy giełdy nowojorskiej". Ciekawym jest również fakt, że Fannie Mae jest częściowo zwolniona z płacenia podatków dochodowych.
Wielkie korporacje zdecydowanie zdominowały światową gospodarkę. Z raportu z 2012 roku sporządzonego przez  Szwajcarski Federalny Instytut Technologiczny z siedzibą z Zurichu, można się dowiedzieć, że 80% światowej gospodarki zarządzanej jest przez zaledwie garstkę firm.
"Jak wynika z analizy, jakkolwiek na poziomie lokalnym odnosi się wrażenie względnej swobody działań, to jednak większość firm kontrolowanych jest przez zaledwie kilka – około dziesięciu – globalnych korporacji, banków i funduszy zbiorowych. Światową gospodarka, z setkami tysięcy firm i korporacji, zarządza zaledwie kilka firm, z których największą zidentyfikowano i jest nią Capital Group Companies – CGC, globalna jednostka posiadająca udziały większościowe w największych korporacjach aż w 36 z 48 przebadanych krajów świata." (więcej można przeczytać pod tym linkiem: Szwajcarscy naukowcy - 80 procent światowej gospodarki zarządzanej jest przez zaledwie garstke osób
Innym światowym gigantem jest BlackRock, który jest jednym z głównych udziałowców takich wielkich korporacji jak Bank of America, JP Morgan, Citygroup, Wells Fargo, Goldman Sachs, Barclays, Alcoa, Boeing, Coca - Cola, Exxon Mobil, General Motors, Intel, McDonald's, Microsoft i wiele innych.
Co raz większy wpływ wielkich korporacji na światową gospodarkę jest głównym powodem rosnących nierówności w dochodach społeczeństwa., a skoncentrowanie ogromnego bogactwa w rękach elity oznacza, ubóstwo wśród reszty społeczeństwa.
„Ekonomiczna migawka z Instytutu Polityki Gospodarczej pokazuje, że po uwzględnieniu inflacji, dochody 1% przedsiębiorstw (z top listy) wzrosły o 224% od 1979 do 2007, podczas gdy dochody 90% przedsiębiorstw figurujących niżej, wzrosły tylko o 5% w tym samym okresie. Jeśli weźmiemy tylko te ze ścisłej czołówki (0.1%) rozbieżność jest jeszcze większa – ich dochody wzrosły o 390% w tym okresie”. (cytat pochodzi z artykułu z Los Angeles Times).


źródło: Economic Policy Institute 

Dlaczego elity nie popierają kapitalizmu?

Powszechna opinia głosi, że gospodarka kapitalistyczna oparta na wolnym rynku sprzyja tylko elicie. Czy to jest prawda? Zastanawiające jest, że w większości państw wybory notorycznie wygrywają partie socjaldemokratyczne i tym podobne, zaś partie o poglądach libertariańskich jak np. Partia Herbaciana w Stanach Zjednoczonych czy Kongres Nowej Prawicy lub Partia Libertariańska w Polsce mają niewielkie poparcie. Dlaczego elita nie finansuje tych drugich by doszli do władzy? Odpowiedź jest prosta. Nie leży to w ich interesie. To właśnie lobbowanie polityków by zwiększali interwencjonizm państwowy jest celem wielkich korporacji. Dlaczego mają lobbować za zmniejszeniem podatków czy za zmniejszeniem regulacji, gdy dla nich jest lepiej by podatki były wysokie a regulacji jak najwięcej. Przecież uderzy to w małe i średnie przedsiębiorstwa, które będą musiały zawiesić działalność co znów zmniejszy konkurencję na rynku. Wielkie korporacje zawsze mogą przecież płacić je w rajach podatkowych. Nie jest tajemnicą, że Goldman Sachs wydał kilka milionów dolarów na kampanię prezydencką Baracka Obamy w roku 2008. Dlaczego nie finansowali Rona Paula, polityka o poglądach libertariańskich? Powtarzam, nie leżało to w ich interesie.
"W maju 2007 roku Ron Paul uzyskał drugie miejsce w zbiórce funduszy w stanie Montana, wysuwając się również na czoło grupy kandydatów z "teoretycznie" mniejszymi szansami na nominację. 6 lipca, Paul ustanowił trzeci wynik w obozie republikanów, gromadząc 2,4 miliona dolarów. Ponad 99% funduszy Paula pochodzi z indywidualnych wpłat, a 47% to datki rzędu 200$ lub mniej"(wikipedia).


Wniosek: Elita, miliarderzy i wielkie korporacje propagują poglądy antykapitalistyczne. A póki obecny system trwa, partie o poglądach libertariańskich nigdy nie dojdą do władzy.
Jednak, jest o co walczyć! Dlaczego w naszym kraju nie może się powtórzyć rok 1988? Wtedy właśnie po przyjęciu wyjątkowo liberalnej tzw. Ustawy Wilczka powstało w Polsce około 2 mln małych i średnich przedsiębiorstw co dało zatrudnienie około 5-6 milionom polaków.

Czy korporacjonizm jest gorszy od systemu socjalistycznego i kapitalistycznego?

Odpowiadając na to pytanie posłużę się fragmentem z książki "Droga do zniewolenia" jednego z najbardziej wybitnych ekonomistów, który już w latach 40-tych ubiegłego wieku spodziewał się nadejścia korporacjonizmu:
"Kapitalizm i socjalizm nadal są powszechnie używane na określenie przeszłych i przyszłych form społeczeństwa, ukrywają one raczej niż wyjaśniają naturę przemiany, jaką obecnie przechodzimy.
Jednak mimo iż wszystkie zmiany, jakie obserwujemy zmierzają w kierunku pełnego centralnego kierowania działalnością gospodarczą, to powszechna walka z konkurencją zapowiada stworzenie najpierw czegoś nawet pod wieloma względami jeszcze gorszego, mianowicie takiego stanu rzeczy, który nie będzie satysfakcjonował ani planistów, ani liberałów - pewnego rodzaju syndykalistycznej czy korporacyjnej organizacji przemysłu, w której konkurencja byłaby mniej lub bardziej ograniczona, a planowanie pozostawione w rękach niezależnych monopoli w poszczególnych gałęziach przemysłu." ( Friedrich August von Hayek, "Droga do zniewolenia", wyd. 2009, str. 53).

Podsumowanie:

 W obecnych czasach większość społeczeństwa myśli, że żyjemy w systemie kapitalistycznym.
Jednak zjawiska z jakimi mamy do czynienia od kilkudziesięciu lat są dokładnym przeciwieństwem tego, co powinno się dziać w kapitalizmie. Gigantyczne korporacje stały się dominującą siłą, a konkurowanie i przetrwanie małych i średnich przedsiębiorstw staje się coraz trudniejsze.
Korporacjonizm to system rozrośniętych wpływów korporacji, które przy pomocy polityków, urzędników, służb specjalnych i bankierów żerują na uczciwej pracy reszty społeczeństwa.
Cytując trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych - Thomasa Jeffersona (1801-1809):
"Jeśli Amerykanie pozwolą kiedykolwiek kontrolować prywatnym bankom podaż pieniądza, najpierw przez inflację, a następnie przez deflację, banki i korporacje wokół nich wykorzystają to, pozbawiając ludzi ich własności, aż ich dzieci obudzą się bezdomne na kontynencie, który podbili ich ojcowie."
Nadzieją jednak jest to, że co raz większa ilość społeczeństwa dostrzega co się dzieje w obecnym świecie o czym świadczy np. bardzo niskie zaufanie do systemu bankowego. Być może powtórzą się czasy z XVIII wieku gdzie powszechnie panowały poglądy antykorporacyjne, a korporacja była synonimem monopolu, wpieranego przez państwo.Być może czeka nas rewolucja na miarę rewolucji amerykańskiej, którą zapoczątkowała "herbatka bostońska" przeciwko kompanii wschodnioindyjskiej (więcej na ten temat: Herbatka bostońska), a po niej powtórzą się czasy z XIX wieku czyli nadejdzie "krwiożercy i wyzyskujący naród" kapitalizm.

Ku przemyśleniom...


Polecam również obejrzeć kilkuminutowy film:)







Dawid Kluska






czwartek, 15 stycznia 2015

Ostatnia Era Dolara - prognoza dla EUR/USD:



kliknij na wykres aby powiększyć


Na długoterminowym wykresie EUR/USD można dostrzec trzy formacje szczytowe głowy i ramion.
Pierwsza formacja z lat 80-tych, druga z przełomu lat 90-tych, oraz trzecia sprzed kilku lat.

Oczywiście ktoś może zadać pytanie jak można było tworzyć wykres EUR/USD w latach 70-tych czy 80-tych jak wtedy Euro jeszcze nie funkcjonowało. Otóż wykres powstał z przeliczenia koszyka walut.

W dwóch wcześniejszych przypadkach gdy kurs przełamał linię szyi omawianej formacji głowy i ramion, mieliśmy do czynienia ze spadkiem notowań EUR/USD mniej więcej o 0.40.
Ciekawym jest również fakt, że w obydwu tych przypadkach spadek trwał 4 lata.
  1.  Spadek po przełamaniu linii szyi z poziomu 1.00 do 0.57 w latach 1981-1985.
  2.  Spadek po przełamaniu linii szyi z poziomu 1.20 do 0.82 w latach 1997-2001.

W ostatnich kilku latach można było zobaczyć na wykresie EUR/USD ponowne tworzenie się formacji głowy i ramion gdzie linia szyi przebiegała na poziomie 1.22-1.24.

Prognoza EUR/USD na najbliższe lata:

Linia szyi wspomnianej formacji głowy i ramion  została przełamana w grudniu ubiegłego roku co przyniosło efekt dynamicznego umacniania się dolara do euro. Kurs po przekroczeniu poziomu 1.22 gwałtownie spadł w ciągu miesiąca do obecnego poziomu 1.17. Obecnie najbliższym wsparciem jest linia trendu poprowadzona przez dołki z roku 1985, 2000 i 2001 która wypada w okolicach 1.15 (zielona linia). Poziom ten powinien być respektowany, co oznacza że w najbliższym czasie czeka nas korekta spadków. Powinna ona zmierzać w kierunku 1.22 gdzie wypada wspomniana linia szyi. Po przetestowaniu jej powinniśmy wrócić do gwałtownych i długoterminowych spadków!
Jeśli  proporcje z lat 80-tych i 90-tych zostaną zachowane skala spadku będzie ogromna, a kurs EUR/USD powinien się zatrzymać dopiero na poziomie 0.80 w roku 2017 lub 2018!

Ostatnia Era Dolara?

W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z ciekawą sytuacją, gdzie kolejne kraje odchodziły od rozliczania należności handlowych za pomocą amerykańskiego dolara. Przodownikiem oczywiście są Chiny (druga gospodarka świata). Przykładami takich zdarzeń są:

  • Porozumienie Chiny - Rosja dotyczące budowy nowego gazociągu, gdzie gaz będzie sprzedawany z pominięciem dolara.
  • Kraje BRICS nawołują do odejścia od dolara jako waluty rezerwowej świata, a ponadto w ubiegłym roku utworzyły własny bank oraz fundusz walutowy (więcej pod linkiem: Państwa BRICS tworzą własny bank i fundusz walutowy)
  • Odejście od dolara amerykańskiego w rozliczeniach wzajemnej wymiany handlowej pomiędzy Australią, a Chinami oraz Brazylią i Chinami.
  • Posłowie z jednej z rosyjskich partii wnieśli projekt ustawy zakazującej posiadania i obracania amerykańską walutą na terenie Rosji od 2017 roku. (więcej pod linkiem: Rosyjcy posłowie chca zakazać dolara)
Pomysł z zakazaniem posiadania i obracania amerykańskimi dolarami na terenie Rosji wydaje się absuldarnym, jednak Putin w odpowiedzi na sankcje może zażądać rozliczania płatności za gaz i ropę  w rublach, co mocno podważy monopol dolara.

Być może w ostatnich miesiącach Stany Zjednoczone zrozumiały, że zaszły za daleko ponieważ świat już nie akceptuje ich szalonego drukowania dolara. Dlatego pod koniec ubiegłego roku FED zakończył program QE, który polegał głównie na zwiększaniu płynności w systemie międzybankowym o kilkadziesiąt mld dolarów miesięcznie. W połowie 2015 roku prognozowane są podwyżki stóp procentowych w USA co również się przyczyni do umocnienia dolara. 

Jednak czy długotrwałe umacnianie się dolara nie wywoła kolejnego kryzysu?

Patrząc na ostatnie kilkadziesiąt lat można dojść do wniosku, że byczy rynek dolara powoduje kryzys w gospodarkach rozwijających się jak i na rynku surowców. Tym razem, może być podobnie czego początkiem mogą być obecne spadki cen ropy i miedzi. Sytuacja taka miała miejsce w latach 80-tych w Ameryce Południowej (kryzys zadłużeniowy zapoczątkowany w Meksyku w 1982 roku), jak i pod koniec lat 90-tych, gdy nastąpił kryzys na rynkach azjatyckich oraz w Rosji. Proszę jeszcze raz spojrzeć na wykres powyżej jak faktycznie kryzysy "zgrały" się z umacniającym się dolarem.
Jak mówił doradca finansowy dr Markus Stahl: "Częścią amerykańskiej strategii jest wpychanie od czasu do czasu w kryzys jakiejś strefy walutowej. W 1982 i 1994 ofiarą padł Meksyk, w 1997 - Azja Południowo - Wschodnia, a w 1998 - Rosja, a ostatnio - strefa euro."

PS. Obecna sytuacja w Rosji, głośno już przedstawiona w mediach mainstreamowych oraz zbliżający się kryzys w Chinach, którego opisałem w tym poście: Czy Chinom grozi kryzys może być również powiązana z umacniającym się dolarem.

Umacnianie się dolara, a sytuacja w Polsce:

Wszyscy wiemy, że Polska należy do państw z grupy tzw. rynków wschodzących. Dlatego też, umacniający się dolar, wpłynie również na sytuację w Polsce. Kapitał zagraniczny będzie opuszczał naszą zieloną wyspę, co wywoła problemy z dopinaniem budżetu państwa (zmniejszy się popyt na obligacje rządowe). Co mogą zrobić politycy? Oczywiście podwyższyć podatki lub wprowadzić nowe. To już raczej po wyborach, bo kto się odważy podwyższać podatki na kilka miesięcy przed wyborami.. Prawdopodobnym jest również ograniczenie wydatków państwa, wzrost cen administracyjnych (czynsze, prąd). Osłabiająca się złotówka, doprowadzi do wzrostu cen produktów importowanych z zagranicy, co znów zmniejszy konsumpcję oraz zysk polskich przedsiębiorstw. Idąc dalej można spodziewać się spadków na polskiej giełdzie oraz wzrost oprocentowania obligacji.
Dalsza obniżka stóp procentowych przez RPP jeszcze bardziej osłabi PLN co spotęguje problem.
Mam nadzieję, że NBP nie zdecyduje się na drukowanie PLN gdy pod koniec roku budżet państwa nie będzie się "domykał". Nie wygląda to optymistycznie i szczerze współczuje rządzącym, bo będą mieć nie lada wyzwanie.

Podsumowanie:

Moim zdaniem Stany Zjednoczone widząc zagrożenia dla monopolu dolara, próbują ostatni raz go reanimować. W tym celu zaprzestali drukowania oraz planują podwyższać stopy procentowe.
Jednak czy to przyniesie zamierzone skutki? Czy świat zacznie ponownie kupować obligacje tak by Ameryka mogła nadal żyć na kredyt? Być może, ale tylko w krótkim terminie. Aby pokryć deficyt USA, FED musiał wydrukować około 1 bln dolarów w 2014 roku. Napływ takich pieniędzy z Azji, a tym bardziej z Europy jest niemożliwy na dłuższą metę. Dlatego też Stany Zjednoczone będą musiały prędzej czy później wrócić do wznowienia dodruku tym razem na jeszcze większą skalę, co ostatecznie doprowadzi do upadku dolara.








Dawid Kluska











środa, 14 stycznia 2015

Długoterminowa prognoza dla KGHM, NSDAQ i DJIA:


  • Analiza KGHM, interwał tygodniowy:



kliknij na wykres aby powiększyć


Kurs akcji KGHM od 2010 roku znajduje się w kanale trendowym. W ostatnich 3 tygodniach, kilkukrotnie testowaliśmy jego dolne ograniczenie.  Na dzisiejszej sesji mieliśmy wybicie dołem z wspomnianego kanału wzrostowego i to od razu luką w dół.  Przed nami jednak jeszcze rejony wsparcia na poziomie 95 - 100 zł. Jeśli w najbliższych dniach/tygodniach będziemy mieć do czynienia ze spadkiem cen miedzi na giełdach można się spodziewać przełamania wspomnianych wsparć. W takim wypadku długoterminowym wsparciem może być dopiero linia trendu poprowadzona przez dołki z 2002,2003 i 2008 roku. Wypada ona obecnie na poziomie 33 - 35 zł.
Fundamentalnym czynnikiem dla takich spadków może być pęknięcie bańki na nieruchomościach w Chinach. Więcej na temat zbliżającego się kryzysu w Chinach napisałem w poście pod tym linkiem:


  • Analiza indeksu NSDAQ, interwał miesięczny:

kliknij na wykres aby powiększyć

Notowania indeksu NSDAQ przebiegają od marca 2009 roku (dno bessy) cały czas wzdłuż linii trendu wzrostowego. A więc nadal obowiązuje nas trend wzrostowy. Jednak w ubiegłym roku (listopad, grudzień) dotarliśmy w okolice ważnego oporu na poziomie 5000 pkt. (historyczne szczyty z roku 2000). Nie można jednak mówić, że równe 5000 pkt. jest oporem na tym indeksie. Trzeba przyjąć założenie, że jest to raczej przedział między 4700 pkt. a 5100 pkt., ponieważ w marcu 2000 roku kurs doszedł do 5100 pkt. jednak zamknięcie miesiąca wypadło już tylko na poziomie 4745 pkt.
Wskaźniki MACD jak i przede wszystkim RSI są od dłuższego czasu w strefie mocnego wykupienia.
Wszystko wskazuje na to, że trend wzrostowy, który trwa już nieprzerwanie od 6 lat, może zbliżać się ku końcowi. Myślę, że najbliższe 3 miesiące powinny wyjaśnić tą sytuację.

  • Analiza indeksu DJIA, interwał tygodniowy:

kliknij na wykres aby powiększyć

Na wykresie widoczna jest od 2009 roku linia trendu wzrostowego (zielona). W sierpniu ubiegłego roku mieliśmy do czynienia z wybiciem dołem z tej formacji. Korekta jednak była tylko kilkuprocentowa i już we wrześniu testowaliśmy dolną linię. Po przetestowaniu jej nastąpiła silniejsza korekta (około 8%). Następnie na przełomie roku notowania indeksu powróciły ponownie do wspomnianej linii trendu, aby znów się od niej odbić. Chciałbym również zwrócić uwagę na wolumen już po przebiciu linii trendu. Na każdej korekcie wolumen wzrastał, jednak gdy notowania rosły wolumen był już mniejszy. Może to świadczyć, że Smart Money od kilku miesięcy prowadzą dystrybucję!




Na koniec przypomnienie, iż wszelkie artykuły na blogu włącznie z powyższym są prywatnymi opiniami DK i nie stanowią rekomendacji inwestycyjnych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców (Dz. U. z 2005 roku, Nr 206, poz. 1715).



Dawid Kluska






poniedziałek, 12 stycznia 2015

Grecja wystąpi ze strefy euro?

Czy Grecja wystąpi ze strefy euro? Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, cofnijmy się w czasie i zobaczmy jak się stało, że w ogóle Grecja przystąpiła do strefy euro.
Bez złamania prawa, bez manipulacji statystykami i bez oszustw wprowadzenie euro w Grecji nie byłoby możliwe. "Przypomnijmy sobie: zgodnie z traktatem z Maastricht uczestnikami unii walutowej mógł być tylko ten, kto spełniał ściśle ustalone warunki, tak zwane kryteria konwergencji. Dwa z nich miały szczególnie duże znaczenie. Po pierwsze, deficyt budżetowy nie mógł wynosić więcej niż trzy procent produktu krajowego brutto. Po drugie, całkowite zadłużenie państwa nie mogło być wyższe niż 60 % PKB. Te kryteria obowiązują do dziś. W Grecji nigdy nie istniała szansa na uzdrowienie finansów publicznych. Już wówczas zadłużenie przekroczyło 100% PKB. Nawet przy najlepszej woli tego typu nadmiernego zadłużenia nie można było pogodzić z traktatem z Maastricht. Cóż więc innego pozostawało greckim politykom jak sfałszowanie bilansów i wywoływanie naokoło wrażenia, że wszystko jest w jak najlepszym porządku? Okazali się przy tym prawdziwymi mistrzami kreatywnej księgowości" (Ostatnie lata Euro - Bruno Bandulet, s. 17-18 2011). 


                                                        źródło: Eurostat, graf. forsal.pl

"Jak ujawnił New York Times z 14 lutego 2010 roku, to gigant z Wall Street, bank Goldman Sachs, pomógł Atenom w wywołaniu optycznego złudzenia, że wielomiliardowych długów nie ma. W 2011 roku, kiedy w Grecji wprowadzono euro w formie bezgotówkowej, Goldman Sachs udzielił rządowi w Atenach kredytu, zakamuflowanego jako transakcja walutowa, dzięki czemu nie było konieczności wykazywania go w księgach jako kredytu, a zatem nie podwyższył on oficjalnie podawanego zadłużenia. W całej Europie, donosił "New York Times", zawierano tego rodzaju deale. Banki dawały gotówkę do ręki, rządy brały pieniądze pod zastaw przyszłych dochodów, podejmując tym samym zobowiązania, które nie pojawiały się w bilansach i można je było ukryć przed opinią publiczną. Nie było jednak tak, że to Wall Street stworzyła europejskie problemy z zadłużeniem, ona jedynie pomogła przez dłuższy czas je maskować. Rzecz prosta, doskonale na tym zarabiając."
(Ostatnie lata Euro - Bruno Bandulet, s.18 2011).  Grecja przy pomocy banku Goldman Sachs po prostu przewalutowała swój dług publiczny w dolarach i jenach na euro po fikcyjnym i korzystnym kursie wymiany co faktycznie zmniejszyło jej dług publiczny. Jak powiedział Christoforos Sardelis (prezes rządowej agencji ds. długu publicznego w latach 1999 – 2004): Umowa z Goldman Sachs to bardzo seksowny romans dwóch grzeszników”. Trzeba również zaznaczyć, że Grecja pomimo świadomych manipulacji z długiem publicznym nie powinna wejść do strefy euro, ponieważ był on nadal zbyt wysoki (powyżej 60% PKB).

Kryzys grecki (2010 - 2011)

"Kiedy tylko udało się jako tako przetrwać pierwszą, wysoce niebezpieczną fazę kryzysu finansowego w 2009 roku, przyszedł kryzys grecki. Dowiedzieliśmy się, że rząd w Atenach usypał górę długów wysoką na 300 miliardów euro i że największą część tych pieniędzy winien jest nie drobnym prywatnym inwestorom, ale wielkim bankom we Francji i Niemczech. Gdyby zatem Grecja ogłosiła niewypłacalność, to wpadłyby one w poważne tarapaty a wraz z nimi ponownie cały system finansowy. Na ratunek pospieszyła więc pani kanclerz Angela Merkel, która 26 lutego 2010 roku oświadczyła, że kraje europejskie były do tej pory ze sobą solidarne, i będą tę solidarność kontynuować w przyszłości. Miała na myśli nie tylko solidarność z Grecją, ale także z wielkimi bankami, które od lat finansowały grecką niegospodarność sporymi sumkami." (Ostatnie lata Euro - Bruno Bandulet, s.31-32 2011). Również minister finansów Niemiec Wolfgang Schauble oznajmił, że "to nie jest problem Grecji, lecz problem Europy, a zatem i Niemiec".


Obecna sytuacja w Grecji:

Od kilku tygodni sytuacja w Grecji jest mocno napięta. Kilkanaście dni temu grecki parlament nie zdołał wybrać w trzeciej i ostatniej turze nowego prezydenta. Skutkiem tego będą nowe wybory parlamentarne 25 stycznia br. Według najnowszych sondaży zwycięstwo powinna osiągnąć skrajnie lewicowa "Syriza" kierowana przez Aleksisa Ciprasa. Może ona liczyć na 31.6%. Trzeba również dodać, że zwycięzca wyborów otrzyma dodatkowych 50 miejsc w greckim parlamencie. Obecnie rządzące ugrupowanie "Nowa Demokracja" otrzymuje jedyne 28.6% poparcia. "Złoty Świt" czyli partia  reprezentująca poglądy neofaszystowskie może liczyć na 4.1%, a "Potami" potencjalny koalicjant "Syrizy" na 4.2%.  (sondaż przeprowadzony przez: Alco Poll)
Syriza jest przeciwnikiem polityki zaciskania pasa. Zapowiada zerwanie z programem reform narzuconym Atenom przez Unię Europejską oraz zaprzestanie spłacania greckich długów.
Rządowi eksperci obawiają się, że w konsekwencji zwycięstwa lewicowej Syrizy w nadchodzących wyborach, trzeba się liczyć z możliwością wystąpienia Grecji ze strefy euro. Potwierdza to również obecny premier A. Samaras, a niemiecka gazeta "Deutsche Wirtschafts Nachrichten" pisze, że "jest ważne dla kanclerz A.Merkel i prezesa EBC M. Draghiego, by w Grecji nie wygrała Syriza". Pytanie jakie możemy sobie zadać, to jakich środków mogą użyć by Syriza nie zwyciężyła.  Z pewną dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że wspierają oni byłego premiera Grecji Jorgosa Papandreu, który kilka dni temu (3 stycznia 2015 roku), czyli na trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi założył nową partię - centrolewicowy Ruch Demokratycznych Socjalistów. Celem tej partii na te wybory, może być odebranie kilku procent wyborców również lewicowej Syrizy, tak by nie zwyciężyła. Z drugiej strony możemy się spotkać w mediach z odmiennymi informacjami.
Francuski prezydent Hollande mówi z obojętnością, że "Grecja musi  zdecydować o swojej przyszłości w strefie euro". Niemiecki minister finansów Scheuble mówi, że "Grecja nie jest już zagrożeniem dla strefy euro", a niemiecki tygodnik Der Spiegel pisze, że "Berlin jest przygotowany na ewentualne wyjście Grecji ze strefy euro, jeśli takie rozwiązanie okaże się nieuniknione".
Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo zmieniło się obecne stanowisko polityków z tym z roku 2011 gdzie wszyscy stali w jednym rzędzie i głosili solidarną pomoc dla Grecji.
"Jedno ze źródeł w niemieckim rządzie wyjaśniło w rozmowie z "Der Spiegel", że zmiana stanowiska Niemiec wynika z postępów, jakich dokonały kraje strefy euro od apogeum kryzysu, które przypadło na rok 2012." (źródło: natemat.pl) Czy widzicie państwo te postępy? Czy nie jest czasem odwrotnie? Problemy krajów strefy euro zostały odłożone w czasie, a obecnie są jeszcze większe. Przecież zadłużenie od 2012 roku wzrosło, bezrobocie również. Za to zmniejszyła się ekspozycja europejskich banków na grecki dług co pokazuje wykres poniżej:


źródło: xpuls.pl

Który z europejskich banków ucierpi najbardziej gdy Grecja wystąpi ze strefy euro?
  1. KfW (Niemcy) - pożyczył Grekom około 15 mld euro, jednak jest to państwowy bank, więc w razie potrzeby niemieccy podatnicy na pewno go dofinansują.
  2. Deutsche Bank (Niemcy) - jeden z największych banków niemieckich, który pożyczył Grecji 298 mln euro. Jest to kwota znikoma przy jego wielkości.
  3. Commerzbank (Niemcy) - 400 mln euro. Sytuacja podobna jak w Deutsche Bank.
  4. Credit Agricole ( Francja) - 3.5 mld euro. Kwota znacznie większa od niemieckich banków jednak zbyt mała by zachwiać systemem finansowym.
  5. BNP Paribas (Francja) - pożyczył Grekom 700 mln euro. 
  6. Societe Generale - 300 mln euro czyli kilka "centów" przy jego wielkości.
Faktycznie, można  wyjść z założenia, że ryzyko dla Niemiec i Francji związane z Grecją jest w tej chwili akceptowalne, ponieważ ich system bankowy nie jest już zagrożony. Domek z kart nadal się nie zawali, a przynajmniej Grecja go nie strąci.

     Co czeka Grecję w przypadku wyjścia ze strefy euro?

Grecki rząd nie otrzyma dalszego finansowania z instytucji UE i MFW, a więc będzie musiał ogłosić bankructwo. W budżecie państwa braknie środków na wypłaty pensji dla urzędników czy policji. Zabraknie pieniędzy na wypłaty emerytur, finansowania służby zdrowia czy państwowego szkolnictwa. Grecja wróci do swojej waluty - drachmy. PKB może spaść nawet o 15%. Zwiększy się bezrobocie, które i tak jest już bardzo duże (26%) jak również wzrośnie inflacja.
Ludzie z pewnością wyszliby na ulice. W pierwszych trzech bądź czterech latach po wystąpieniu ze strefy euro sytuacja będzie dramatyczna. Jednak później wszystko zacznie się od nowa. Grecja stanie na nogi i zacznie się rozwijać. Mając drachmę stanie się bardziej konkurencyjna w Europie przez co zwiększy się eksport. 

Czy możliwe jest wyjście ze strefy euro?

Niestety, twórcy strefy euro nie zaplanowali procedury opuszczenia jej przez któreś państwo.
Niektórzy eksperci twierdzą, że faktyczne opuszczenie strefy euro oznacza również wyjście z Unii Europejskiej. A warunki wystąpienia z UE zostały zawarte w Traktacie Lizbońskim w Art. 50:

"1. Każde Państwo Członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii.
2. Państwo Członkowskie, które podjęło decyzję o wystąpieniu, notyfikuje swój zamiar Radzie Europejskiej. W świetle wytycznych Rady Europejskiej Unia prowadzi negocjacje i zawiera z tym Państwem umowę określającą warunki jego wystąpienia, uwzględniając ramy jego przyszłych stosunków z Unią. Umowę tę negocjuje się zgodnie z artykułem 218 ustęp 3 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Jest ona zawierana w imieniu Unii przez Radę, stanowiącą większością kwalifikowaną po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego.
3. Traktaty przestają mieć zastosowanie do tego Państwa od dnia wejścia w życie umowy o wystąpieniu lub, w przypadku jej braku, dwa lata po notyfikacji, o której mowa w ustępie 2, chyba że Rada Europejska w porozumieniu z danym Państwem Członkowskim podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu.
4. Do celów ustępów 2 i 3 członek Rady Europejskiej i Rady reprezentujący występujące Państwo Członkowskie nie bierze udziału w obradach ani w podejmowaniu decyzji Rady Europejskiej i Rady dotyczących tego Państwa.
Większość kwalifikowaną określa się zgodnie z artykułem 238 ustęp 3 litera b) Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
5. Jeżeli Państwo, które wystąpiło z Unii, zwraca się o ponowne przyjęcie, jego wniosek podlega procedurze, o której mowa w artykule 49." (źródło: www.arslege.pl)

Grexit?

Wszystko wskazuje na to, że wyjście ze strefy euro jest równoznaczne z wystąpieniem z Unii Europejskiej.
Czytając Art. 50 Traktatu Lizbońskiego można dojść do wniosku, że nie istnieje prawo do jednostronnego wypowiedzenia traktatu (w tym przypadku Grecja), a sama procedura może potrwać nawet kilka lat.

Zakładając, że najbliższe wybory parlamentarne wygra skrajnie lewicowa Syriza czy możemy się spodziewać, że Grecja wystąpi ze strefy euro? Czy w ogóle Alexis Tsipras (lider Syrizy) będzie do tego dążył? Według mojej opinii wcale nie chce opuszczać tego gniazda. Nie będzie ryzykował swojego poparcia gdy w kraju pojawi się chaos, a na ulicach będą strajki. Lepiej mu będzie nadal podtrzymywać funkcjonowanie tego państwa za pieniądze UE i MFW. Będzie chciał wrócić do czasów sprzed kryzysu czyli więcej socjalu za nowe i jeszcze większe kredyty. Zatrzyma prywatyzacje państwowych spółek i zwiększy armię urzędników. Po prostu zrezygnuje z polityki zaciskania pasa, którą narzuca Unia Europejska. Czego zaś obawia się unijny establishment? Przede wszystkim rozlania się kryzysu greckiego na inne państwa południa Europy (Hiszpania, Portugalia, Włochy), które borykają się z podobnymi problemami. Jeśli UE i MFW zgodzą się na złagodzenie polityki zaciskania pasa, to w krótkim czasie tego samego zażąda Irlandia, Portugalia i Hiszpania. Eurokraci nie dopuszczą do tego, aby Grecja wystąpiła ze strefy euro, ponieważ w ślad za nią pójdą inne kraje, a to już grozi rozpadem całego projektu.  Nadal wśród niemieckich polityków można spotkać wypowiedzi, że "celem rządu w Berlinie od początku było utrzymanie jedności strefy euro i nic się w tej sprawie nie zmieniło". Również słowa Mario Draghiego są aktualne: "EBC zrobi wszystko co w jego mocy, aby strefa euro przetrwała".

Podsumowując: W przypadku wygrania Syrizy w wyborach parlamentarnych 25 stycznia, cała gra między Grecją a UE będzie się toczyć w ramach negocjacji politycznych. Alexis Tsipras będzie miał jednak słabszą kartę niż w analogicznej sytuacji 4 lata temu, ponieważ ekspozycja europejskich banków na grecki dług jest znacznie mniejsza.







Dawid Kluska











środa, 7 stycznia 2015

Trzy wykresy które mówią wszystko

Dzisiaj wracamy do tematyki giełdowej. Wstawiam trzy wykresy (Russell 2000, WIG20, SP500) z krótkimi opisami:

1. Russell 2000, interwał miesięczny.


(kliknij na wykres aby powiększyć)

Kurs w marcu 2009 roku osiąga dno dokładnie na tym samym poziomie co w roku 2002 (czerwona linia).
Czarna linia poprowadzona przez szczyty z roku 2002 i 2007.  Kurs odbijając się od dna z roku 2009 dobił w styczniu 2014 roku ponownie do czarnej linii. Przez cały 2014 rok indeks Russell 2000 można powiedzieć, że był z w trendzie bocznym. Zawsze gdy kurs "dobił" do czarnej linii spadał o kilka/kilkanaście procent by z powrotem do niej rosnąć. 
Zielona linia trendu powstrzymuje każdą większą korektę, również tą z października 2014 roku gdzie indeks Russell 2000 spadł o 14%.
Jak widzimy na wykresie, doszliśmy do ciekawego miejsca. Sprężyna jest mocno napięta.                W najbliższym trzech miesiącach powinno się wyjaśnić czy kurs przebije czarną linię w górę, co zapewni nam ciąg dalszy hossy, czy jednak zieloną linię w dół co zapowiada mocną korektę.

2. WIG20, interwał tygodniowy:




(kliknij na wykres aby powiększyć)

Nasz krajowy indeks WIG20 osiągnął szczyt w kwietniu 2011 roku po którym nastąpiła fala A korekty. Umieszczona na wykresie fala B przyjęła formę trójkąta. Był to właśnie trend boczny z którym mieliśmy do czynienia od ponad dwóch lat. W połowie grudnia 2014 roku, indeks WIG20 wyłamał się dołem z formacji trójkąta. Potwierdzeniem tego zdarzenia jest najwyższy wolumen od roku. Zgodnie z teorią fal, można się spodziewać fali C. Jeśli będzie ona miała jednakową długość jak fala A, spadki mogą sięgnąć nawet 1600 pkt na indeksie WIG20.

3. SP500, interwał tygodniowy:



(kliknij na wykres aby powiększyć)


Trend wzrostowy na indeksie SP500 trwał w 2014 roku, jednak był on słabszy niż w 2013.
Proszę zwrócić uwagę, że każda korekta na amerykańskim indeksie, począwszy od roku 2013 sięgała średniej ruchomej (SMA), jak również dolnego ograniczenia kanału wzrostowego. Wyjątkiem była jedynie jesienna korekta we wrześniu i październiku 2014 roku. Przełamała ona zarówno dolne ograniczenie kanału jak i średnią SMA, co powinniśmy traktować jako poważne ostrzeżenie.
Kurs indeksu SP500 wczoraj doszedł ponownie do dolnego ograniczenia kanału jak i średniej SMA więc dzisiejsze wzrosty nie są zaskoczeniem. Jeśli jednak poziomy 1980 - 1990 pkt. zostaną przełamane możemy się spodziewać większej korekty. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na obecną chwilę są nowe szczyty na poziomie 2135 pkt. gdzie wypada górne ograniczenie kanału wzrostowego.



"Shorty" na indeks Russell 2000:

Zgodnie z obietnicą opisywania na Blogu transakcji giełdowych chciałbym oznajmić, że jestem obecnie posiadaczem "shortów" na indeks Russell 2000.

Indeks Russell 2000 - pozycja Short.
Data transakcji: 02.01.2015 r.
Poziom transakcji: 1204 pkt.
Poziom Stop Loss: Spodziewam się minimum  20% spadku notowań indeksu w średnim lub długim terminie. Biorąc pod uwagę stosunek zysku do ryzyka 4:1, mogę sobie pozwolić na 5% straty kapitału. A więc Stop Loss ustawiony na poziomie 1263 pkt.



Dawid Kluska











sobota, 3 stycznia 2015

Inflacja vs deflacja


Czym jest inflacja?

W większości słowników czy encyklopedii możemy znaleźć taką definicję inflacji - " inflacja jest to procentowa zmiana ogólnego poziomu cen w kolejnych okresach, najczęściej liczona rok do roku." W skrócie można przyjąć, że jest to wzrost cen rok do roku.  Tą uproszczoną definicję inflacji stosują w obecnych czasach politycy, bankierzy, większość ekonomistów czy wykładowców akademickich. Z powodzeniem te grupy osób odwiodły opinię publiczną od przyczyn inflacji, którą jest zwiększenie ilości pieniądza w obiegu.
Aby to przybliżyć posłużę się cytatami:
                  "Zjawisko polegające na sztucznym zwiększaniu ilości pieniądza w obiegu przy pomocy nieuczciwego zabiegu nosi nazwę inflacji. Słowo to pochodzi z łacińskiego inflare, które znaczy "rozwiać", "nadmuchać". Pieniądz dotknięty inflacją to pieniądz, którego ilość została sztucznie "rozdmuchana", zwiększona do nadnaturalnej wielkości. Inflacja to zatem każde sztuczne zwiększenie podaży pieniądza poza jego faktyczne zasoby. W tym sensie do inflacji przyczynia się zarówno drobny fałszerz, jak i wszystkie państwa świata, gdyż za ich sprawą w obiegu znajdują się dodatkowe ilości pieniądza". (Historia pisana pieniądzem -  Jakub Wozinski, s. 28-29, Warszawa 2012).
                  "Przyczyną ogólnego wzrostu cen jest zwiększenie ilości pieniądza w obiegu. Jeśli ilość pozostaje stała, to wprawdzie ceny poszczególnych towarów mogą rosnąć, ale nie generalny poziom cen. Jeżeli ilość pieniądza podwoi się, to w ostatecznym efekcie dwukrotnie wzrośnie poziom cen (jeśli będziemy abstrahować od pewnych specyficznych czynników, takich jak szybkość obiegu pieniądza). Pojawia się pytanie: skąd płynie nowo stworzony pieniądz? Może on powodować zwyżkę cen konsumpcyjnych, akcji, obligacji lub surowców, łącznie ze złotem. Mamy wtedy do czynienia z tzw. hossą płynności, która powstaje zawsze, kiedy do obiegu wpompuje się zbyt dużo pieniądza. Skutkiem jest niestabilność systemu finansowego, cykl boomu i kryzysu, który - jak ostatnio w 2008 roku może zepchnąć system na krawędź upadku."  (Ostatnie lata Euro -  Bruno Bandulet, s. 27, 2011).             
Również słowa wypowiedziane przez Ludwiga von Misesa blisko 50 lat temu nie tracą w obecnych czasach na znaczeniu. "Niefortunnie, w Stanach Zjednoczonych, jak również w innych krajach, niektórzy ludzie wolą przypisywać przyczynę inflacji nie zwiększeniu ilości pieniądza, ale raczej wzrostowi cen".  A więc wzrost cen jest skutkiem inflacji, a jej podstawa to zwiększenie podaży pieniądza. Deflacja przeciwieństwo inflacji to zmniejszenie podaży pieniądza, czego skutkiem jest ogólny spadek cen. Przykładem potwierdzającym tą tezę może być sytuacja gdzie w danym kraju ceny r/r spadły o 2%, ale rząd czy bank centralny poprzez 4% zwiększenie ilości pieniądza w obiegu (dodruk pieniądza) spowodował, że mamy do czynienia z inflacją, a nie deflacją!  


                                                                                                   źródło: wikimedia

Czy deflacja jest zagrożeniem?

Oczywiście, że jest. Jednak dla kogo jest ona zagrożeniem? Wszyscy wiemy, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Od dłuższego czasu politycy i bankierzy wmawiają nam przez media, że deflacja jest czymś złym, że należy z nią walczyć, że nawet gdy pojawi się ona na chwilę doprowadzi do depresji gospodarczej, ponieważ konsumenci ograniczą wydatki, co zmniejszy popyt na produkty i doprowadzi do upadłości wielu firm. Wszyscy jak jeden mąż głoszą, że będzie miała ona katastrofalne skutki dla przeciętnych obywateli. Nawołują oni do walki z deflacją poprzez obniżanie stóp procentowych oraz po prostu drukowanie pieniądza.Wmawiają nam, że to inflacja zwiększa konsumpcję, gdyż w warunkach, gdy wartość nabywcza pieniędzy spada bardziej opłaca się wydawać pieniądze niż je oszczędzać, co znów zwiększa konsumpcję, a idąc dalej wpływa pozytywnie na gospodarkę. Jednak czy można wierzyć politykom i bankierom? Czy oni dbają o dobro przeciętnych obywateli czy może dbają o swoje interesy? Oczywiście argument, że inflacja powoduje ucieczkę od pieniądza jest prawdziwy, jednak czy zwiększa to konsumpcję? Jeśli wydamy wszystkie swoje oszczędności to spowoduje to, że w przyszłości wydamy ich mniej. Jeśli weźmiemy kredyt na nowy samochód to w kilku następnych latach będziemy mniej wydawać na inne produkty, ponieważ część pensji będzie musiała być przeznaczona na ratę kredytu. A więc konsumpcja zostaje na tym samym poziomie jedynie przesuwa się w czasie. Przyglądając się obecnej sytuacji w Rosji możemy również zauważyć, że pod wpływem rosnącej inflacji ludzie mogą kupować produkty (np. pralki), których w normalnych warunkach by nie kupili. Powoduje to złe oraz impulsywne zarządzanie kapitałem.W przypadku deflacji jest odwrotnie. Trzy razy się zastanowimy czy powinniśmy wydać naszą złotówkę. Nie musimy się spieszyć z podejmowaniem decyzji przez co nasze wybory są trafniejsze. Nie trzeba być ekspertem, żeby dojść do wniosku, że bardziej korzystny jest spadek cen produktów, przez co konsumenci wiedzą, że ich pieniądz zyskuje na wartości i mogą kupić więcej. Większość gospodarek rozwiniętych jest skupiona na usługach. Czy w wypadku deflacji ludzie nie będą z nich korzystać? Czy nie pójdziemy do fryzjera tylko dlatego, że za rok zapłacimy za tę usługę 48 zł zamiast 50 zł. Czy nie zadzwonimy do przyjaciela mieszkającego za granicą tylko dlatego, że za rok minuta połączenia będzie kosztować 3 grosze mniej? A więc deflacja nie jest zagrożeniem dla konsumentów. Jak jest w przypadku firm produkujących? Niestety, są oni w gorszej sytuacji. Muszą się dokładnie zastanowić, ile wyprodukować towaru, ponieważ nie mogą dopuścić do sytuacji, której ceny spadają, a oni mają pełne magazyny. Podobnie jest z inwestycjami. Biorąc pod uwagę, że pieniądz zyskuje, a nie traci na wartości przedsiębiorstwa czy instytucje efektywniej alokują swój kapitał. Firmy, które niepotrzebnie inwestowały nie mogą liczyć na pomoc rządową ( np. General Motors czy AIG) i po prostu bankrutują. Firmy, które okazują się "sprytniejsze" przejmują lukę po przedsiębiorstwach upadłych i jest to zdrowe zachowanie rynku. Przyjrzyjmy się teraz sytuacji rządów. Wszyscy wiemy, że głównym źródłem dochodu państwa są podatki.  W XXI wieku jest już normą, że rządy wydają około 15% - 20% więcej niż mają wpływów budżetowych. Możliwości uzyskania tych dodatkowych 20% są dwie - zwiększenie podatków co nie nie jest popularnym rozwiązaniem wśród polityków lub dodatkowe zadłużenie się, często poprzez wydrukowanie kolejnych miliardów $ przez bank centralny.  Jak napisał w swojej książce "Ekonomia i polityka, rozważania na dziś i jutro" Ludwig von Misses: "W systemie inflacyjnym, nic nie jest łatwiejszego dla polityków niż rozkazać rządowi wydrukowanie takiej ilości pieniędzy jaka jest potrzebna na pokrycie ich wydatków. Według standardu złota wypłacalny rząd ma lepszą sposobność, może powiedzieć do ludzi i polityków - " nie możemy tego zrobić chyba, że zwiększymy podatki" ( źródło: Inflacja). Dlaczego więc rząd tak boi się deflacji? Ponieważ powoduje ona znaczący wzrost oprocentowania długu publicznego, a w takim wypadku politycy nie mogą lekką ręką wydawać pożyczonych pieniędzy. Zmuszeni byliby do cięcia wydatków np. zmniejszając drastycznie wypłatę emerytur, co znów źle odebrane byłoby przez wyborców. A jak jest w przypadków banków centralnych? W czasach deflacji gdy pieniądz zyskuje na wartości to bank centralny jako emitent traci, ze względu na mniejsze zapotrzebowanie na pieniądz. Deflacja jest więc najgorsza dla rządów, banków centralnych i firm, które źle zarządzały swoim kapitałem. Inflacja jest zaś zagrożeniem szczególnie dla klasy średniej, ponieważ ich oszczędności z miesiąca na miesiąc topnieją.

Podsumowanie:

Zmiany cen są skutkiem, a nie przyczyną tego co dzieje się w gospodarce, ponadto są tylko wypadkową różnych czynników, które zachodzą w gospodarce. Niestety, korzyści z inflacji są tylko krótkotrwałe. To właśnie inflacja prowadzi do baniek inwestycyjnych, sztucznego boomu oraz narastania złych długów. Stwarza iluzję pewnego wzrostu, jednak w ostateczności doprowadza do kryzysu, który przynosi spadek produkcji i wzrost bezrobocia.
Bank centralny może tak długo kontynuować inflację, aż ludzie zdadzą sobie sprawę, że będzie on tak dalej postępował bez jakiegokolwiek zamiaru zaprzestania drukowania. Wtedy zaczynają rozumieć, że ceny będą z miesiąca na miesiąc wyższe i kupują wszystko po każdej cenie co jeszcze przyspiesza wzrost cen produktów. System finansowy jest tak skonstruowany, aby można było zabrać obywatelom jak najwięcej, rząd też ma w tym interes, dlatego nie próbuje zmienić tego systemu. Najbardziej poszkodowany jest jak zawsze szary obywatel. 
Prawdą jest również to, że w czasach wielkiego kryzysu z lat 30-tych XX wieku deflacji towarzyszyły bankructwa firm czy wzrost bezrobocia, ponieważ gwałtowny spadek cen w tamtych latach sięgał aż 10% rocznie co też jest destruktywne dla gospodarki.
Podsumowując, lekka inflacja na poziomie koło 1% nie powinna być powodem do obaw. 
Natomiast deflacja na poziomie 1%-3% to objaw zdrowego wzrostu gospodarczego, opartego na oszczędnościach. To właśnie taka deflacja panowała w większości zdrowych gospodarek podczas rewolucji przemysłowej w XIX wieku. Ceny produktów spadały w tamtych czasach w sposób ciągły, a mimo to miał miejsce pokaźny wzrost, zaś gospodarki przeżywały rozkwit.
Co by się stało gdyby w obecnych czasach pojawiła się deflacja? Niestety, bardziej przypominałoby to sytuację z czasów wielkiego kryzysu lat 30-tych w USA czyli bankructwo całego systemu bankowego oraz powszechną biedę, niż sytuację z czasów rewolucji przemysłowej, gdzie ceny spadały z powodu zdrowego wzrostu gospodarczego. Trzeba pamiętać, że obecny system finansowy stoi na głowie, a pojawienie się deflacji nie będzie przyczyną tylko skutkiem recesji.

Prognoza na najbliższe lata:

W listopadzie 2014 roku Rezerwa Federalna zakończyła program QE nr 3 polegający na dodruku pieniądza. Po wypowiedziach przedstawicieli banków centralnych możemy wnioskować, że w połowie roku mogą rozpocząć się podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych, jak również w Anglii. Jeśli podwyżki stóp procentowych będą miały miejsce, myślę, że w drugiej połowie 2015 roku możemy  spodziewać się deflacji w krajach zachodu (szczególnie w Strefie Euro).
Doprowadzi to najprawdopodobniej do upadku kilku banków jak również innych wielkich koncernów, które posiadają największą ilość złych kredytów. Notowania giełdowe będą gwałtownie spadać, zwiększy się bezrobocie, być może Grecja wystąpi ze Strefy Euro, pęknie bańka na nieruchomościach w Chinach. Sytuacja będzie wyglądać dramatycznie. W gazetach będą pojawiać się artykuły, że to deflacja powoduje bankructwa, więc banki centralne razem z rządami wznowią drukowanie pieniądza. Z tą różnicą, że tym razem będą to kilkukrotnie większe kwoty niż dotychczas. Jeśli w USA drukowano 80 mld $ miesięcznie to w niedalekiej przyszłości może to być około 300 mld$. Po kilku latach takich działań ludzie zaczną tracić zaufanie do pieniądza co ostatecznie doprowadzi do załamania środka płatności oraz hiperinflacji.

Polecam również obejrzeć ten krótki film:


                                                          źródło: Deflation, then inflation



Dawid Kluska